poniedziałek, 10 października 2016

Ze zdwojoną siłą

Mierzyła wysoko - marzyła o domu pełnym ciepła i miłości. Domu, do którego przyjaciele chętnie zaglądają niezapowiedzianie, żeby choć chwilę pobyć w tej atmosferze.

Marzyła, że z czasem ten dom wypełni śmiech dzieci, które będą wychowywać wspólnie idąc ramię w ramię, jak partnerzy.

Wiedziała, że jeśli to będzie syn to będzie oczkiem w głowie tatusia; że będą nierozłączni a ona będzie ostoją tej męskiej relacji, źródłem ciepła i troski.

Sądziła, że będzie z niej dumny, za to że dała mu wspaniałego syna. Że w ciąży będzie się nią opiekował i troszczył o obydwoje.

Pragnęła uwieczniać wszystkie ważne dla nie chwile zachowując je na fotografiach, które przecież nawet po latach przywołują uczucia. Na przykład to, jak składają łóżeczko dziecięce.

Sądziła, że każda rocznica ślubu będzie ich małym świętem. Że będą miło wspominać ten dzień, celebrować bliskość. Że z dnia na dzień będzie coraz lepiej.

Wierzyła, że on będzie podporą, obrońcą i przyjacielem. Że będzie szanował, wspierał i umacniał.
"We dwoje jest łatwiej" mówili.
"Zmartwienia dzieli się przez dwa" mówili.

-----------------------
Mają dom, piękny i duży ale zimny, bo zamiast miłości jest nieobecność - jak nie ciałem to duchem. Są kłótnie i wyzwiska, jakie trudno sobie wyobrazić dopóki nie usłyszy się ich na własne uszy. Pewnie przez to rzadko ktoś niezaproszony tu zagląda. Tak to sobie tłumaczy.

Jest dziecko, któremu mama w tajemnicy przed tatą pozwala skakać po kałużach, jeść jabłka i winogrona ze skórką. Syn, który jest nierozłączny z mamą.

Ciąże wspomina "tak sobie". Pamięta kłótnie, po których maleństwo nerwowo poruszało się w jej brzuchu. Wolałaby tego nie pamiętać. Łóżeczko złożył dziadek, bo tata jakoś nie mógł się za to zabrać.

Są zdjęcia z ostatniego tygodnia ciąży. "Na pamiątkę, bo może to pierwszy i ostatni raz" żartowała. Z tych zdjęć bije szczęście i radość związana z oczekiwaniem. Bije z oczu mamy, bo tata nie chciał być na tych zdjęciach. Jej tez by nie było, gdyby posłuchała jego irracjonalnych uwag, które wylały się z jego ust chwilę przed wyjściem z domu.

W kłótniach wypomina jej, że dzień ich ślubu był najgorszym w jego życiu.
Z roku na rok jest coraz gorzej, bez szacunku, bez miłości, bez bliskości.

Ona wie, że siłę ma w sobie. Że liczyć może na rodzinę i przyjaciół.
Teraz już wie, że nie jest normalne że każde jej wyjście/spotkanie jest powodem do kłótni i setek podejrzeń. Że ciągłe fochy o byle co i potem kilkudniowe milczenie to sposób, by się znęcać. Że nabijanie się "w żartach" i ciągłe negowanie jej wyborów, pomysłów, znajomych to kolejna z odmian przemocy psychicznej.

Rozumie już, że szkoda życia na taką toksyczną relację. Że ma go tyle przed sobą, że lepiej odżałować te 5 lat małżeństwa i dalej pójść bez niego.
Z połową zmartwień.
Ze zdwojoną siłą.

środa, 18 listopada 2015

Nie oceniaj mnie

W życiu mam wiele ról. Jedne przychodzą trudno, wymagają trochę stresu i dużo nauki, a inne po prostu dzieją się same - instynktownie wiem jak postąpić.
Możecie mnie oceniać czy dobrze czy źle gotuję, czy jestem słabym czy świetnym kierowcą, jaką jestem kochanką, jak tańczę. Nie obrażę się za szczery osąd, lubię konstruktywną krytykę w tematach, w których mistrzem z pewnością nie jestem. Nie oceniajcie mnie tylko czy jestem dobrą matką.
Jestem mamą całym sercem, całą sobą dzień i noc 365 (albo nawet 366) dni w roku. Daję z siebie ponad 100% i na więcej nie pozwala mi zbyt krótka doba. Wszystko co robię - to dla jego dobra. Nawet jeśli chcę zostawić go na noc u babci, mimo że trochę będzie tęsknił, chcę tym samym zbudować jego zaufanie i pewność, że na innych osobach też może polegać. Takie postępowanie nie jest łatwe, najchętniej przecież nie wypuszczałabym go z rąk! Tym bardziej boli, gdy ktoś zarzuca mi, że pozbywam się go na trochę bo mam go dość. NIE!
Syn jest dla mnie najwspanialszym kompanem życia, zabieram go ze sobą praktycznie wszędzie i... zamiast męczyć, relaksuje mnie to. Lubię być z nim blisko, bo widzę że i on to uwielbia. Pokazuję mu świat a w zamian dostaję jego punkt widzenia, dawno przez mnie zapomniany, a taki świeży. Czuję się jakbym sięgnęła po książkę, która dekady przeleżała na półce domowej biblioteczki, niby na wyciągnięcie ręki a jednak poza moim zasięgiem.
Szczęście dziecka uszczęśliwia mnie jak nic innego na świecie. To zdecydowanie sedno macierzyństwa - kiedy jego szczęście nakręca Twoje.
Nie myślcie sobie, że się pysznię. Na moje sprawdzanie się w roli mamy mam najlepszy dowód na świecie - uśmiechnięte, szczęśliwe dziecko, które wie jak smakują lody w upalny dzień, wie jakie to uczucie skakać w kałużach piszcząc przy tym ze szczęścia, wie jak pięknie można malować palcami oraz jak dużo piany mieści się w wannie.
Mimo, że niektórzy próbują, nie wmówią mi że jestem złą matką, ja nigdy nie zwątpię w to, że jest zupełnie odwrotnie. Takie hejterskie komentarze oznaczają jedynie słabość i zazdrość o relację, jaką ja wypracowuję każdego dnia od prawie 2 lat. Szanuję uczucia i potrzeby mojego dziecka i je zaspokajam.
A przede wszystkim kocham nad życie.
Z miłością wzajemną :)

niedziela, 15 listopada 2015

Komfort życia

O komforcie życia można by napisać książkę. Można też pełen zdjęć post - taki jak na zrobto.no, który natchnął mnie w ten zimny szary dzień do przemyśleń na ten temat.

Z mojej wczesnej młodości pamiętam głównie moje zmartwienia. Zawsze było coś, co mnie uwierało. Raz byłam za gruba, raz za chuda, wiecznie szukałam akceptacji. Nienawidziłam być sama, myślałam wtedy za dużo, za poważnie. Stwarzałam problemy, zamiast cieszyć się z tego co mam (tak, tak – większość to była kwestia moje głowy, dziś to wiem).
Komfort życia to dla mnie dziś życie bez takich właśnie wydumanych problemów. Komfortowo żyć to dla mnie czuć się we własnym towarzystwie, nie szukając za wszelką cenę grupy która Cię zaakceptuje, przyklaśnie. Jestem typem stadnym, nie ma dla mnie większej katorgi niż samotność, ale stosunkowo niedawno zrozumiałam, że nie warto pchać się za wszelką cenę tam, gdzie nas nie potrzebują. Należy otaczać się ludźmi, którzy tak samo potrzebują mnie jak ja ich – balans to podstawa. W innym wypadku relacje się zaburzają, ktoś jest rozczarowany ktoś czuje się wyzyskiwany.
Dawno temu mówiłam, że najważniejsze w życiu to „ktoś do kochania, coś do zrobienia i nadzieja na coś”. Błahe słowa ale w prosty sposób definiujące komfort życia.
Do bloga zabieram się już któryś raz. Jestem wierną czytelniczką wielu z Was, jednak przez brak odwagi zawsze odwlekałam samodzielne pisanie. Jednak ostatnio moja potrzeba uzewnętrzniania się przybrała na sile J W końcu coś do zrobienia to podstawa, więc robię to, no!  
A co dla Was znaczy żyć komfortowo?

piątek, 10 kwietnia 2015

1. miesiąc - walka o przetrwanie

Mój urwis skończył dziś 14 miesięcy. Świetny wiek - z punktu widzenia matki, obecnie nie mogę się moim dzieckiem nacieszyć! Dogadujemy się świetnie, uwielbiamy razem spędzać czas, kocham go nad życie - oczywiste chyba.

Dziecko w tym wieku jest komunikatywne, ale nie gadatliwe (u nas dominuje język migowy i analiza pomruków albo pisków, rozpoznaję bezbłędnie co który rodzaj oznacza). Nosi jeszcze pieluszkę, ale ma za sobą próby sikania do nocniczka (raczej te mniej udane, bo zazwyczaj obsikiwany jest obszar obok nocnika w trakcie gdy zachęcam go żeby usiadł). Dieta rozszerzona do granic możliwości, wspólny zdrowy obiad to u nas coraz częściej norma. Ponadto Młody jest na tyle mobilny, że można wyjść na spacer za rękę - jest to frajdą samo w sobie ale ma też taką zaletę, że dotleniony i zmęczony fizycznie malec wieczorem chętnie idzie spać. Poza tym poznawanie świata z perspektywy istoty stopającej samodzielnie po ziemi jest milion razy ciekawsze niż z perspektywy wózka - nie umyka żaden patyk, kamyk czy listek,
Zanim jednak osiągneliśmy stan ogólnej szczęśliwości musieliśmy przebyć niełatwą drogę. Dla upamiętnienia i ku przestrodze innym podzielę się z Wami tym co czułam na najwcześniejszych etapach macierzyństwa.
Pierwszy miesiąc. Po powrocie ze szpitala dopadł mnie mały stres, bo do tej pory zawsze był przy mnie ktoś kto odpowiadał na nurtujące młdą matkę pytania, a teraz jak ja sobie poradzę? Nie było źle, ale dopadł mnie kilkudniowy bejbi blues. Nie życzę nikomu, masakra! Aczkolwiek w związku ze zmianami hormonalnymi które nota bene zajść muszą w organizmie kobiety, jego wystąpienie jest wielce prawdopodobne. Na przemian płakałam ze szczęścia i z przerażenia (więc z boku patrząc: ryczałam na okrągło). Łapałam doła bo: karmienie trwało długo, młody za długo spał, młody miał kolkę etc.
Generalnie pierwszy miesiąc należy PRZETRWAĆ, bez analizowania czy jest się matką roku czy też nie. Trochę rozczarowało mnie to, że nie było miejsca i czasu na uczucia wyższe. Owszem gdy moje cudo spało wpatrywałam się w niego jak w obrazek, ale nie czułam wzajemności. Byłam tylko cycem co wykarmi, rękoma które obejmą. Poza tym jak tu egzaltować miłość nad życie skoro 99% czasu i 200% mocy poświęca się na pielęgnację i karmienie dziecka? Bo jak nie zmienianie pieluszki (co karmie zdarzała nam się kupa) to pielęgnacja kikuta, obcinanie pazurków, kąpiel, ubieranie, ulanie, znowu przebieranie... Nudne to w całej swej powtarzalności ale w ten włąśnie sposób wyraża się w pierwszych tygodniach miłość do maleństwa :)
Pierwszy miesiąc to walka, jeśli nie z właśnym zmęczniem/niedospaniem to np. z zaparciami malucha. Jeśli przetrwaliście ten pierwszy miesiąc bez strat w ludziach to dla mnie już zyskałaś tytuł matki roku! Tak trzymaj, teraz będzie już tylko lepiej! (c.d.n.)

piątek, 3 kwietnia 2015

Matka polka pracująca

W związku z moim bliskim powrotem do pracy (od maja, sic!) od jakiegoś czasu oswajam się z tą myślą. Obecnie jestem na etapie pewności i umiarkowanego spokoju. Łatwo nie było! Od paniki i niechęci przed tym co nieuchronne dotarłam aż tu i mam pewność, że dzięki macierzyństwu wiele zyskałam jako pracownik (a w zasadzie zyskał to mój szef:). Przechodzę do listy cech, dzięki którym uważam siebie (i każdą inną mamę) za wymarzonego pracownika:
1. Pracuję z klientem trudnym, wymagającym, VIP klasa a mimo to udaje nam się osiągać porozumienie.
2. Efektywnie zarządzam czasem. Wiem, że nie należy się rozdrabniać tylko w danym momencie robić to, co jest priorytetem. Może wstyd się przyznac ale tak w 100% nauczyłam się tego dopiero przy dziecku. Już  nie zdarzy mi się zbyt późno zabrać za sprawozdanie, bo oznaczałoby to ewentualne nadgodziny a co za tym idzie mniej czasu z dzieckiem, oł noł! never!
3. A co jeśli zadań priorytetowych jest w danej chwili kilka? Multizadaniowość to teraz moje drugie imię :)
4. Szybko się uczę. W ciągu roku posiadłam podstawy wiedzy z zakresu epidemiologii, dietetyki, logopedii i psychologii dziecięcej. Komentarz jest zbędny.
5. Jestem kreatywna jak nigdy! Ten mały diabełek wyzwala we mnie tyle pomysłów, że szok. Od urządzania pokoju zaczynając a kończąc na produkcji zabawek domowej roboty.
6. Motywację do pracy mam ogromną! Nosi ona imię mojego syna. Bo to przecież dla niego chcę harować jak wół, dla jego zabawek, pieluszek bucików i zadowolenia. Dla jego wakacji z rodzicami, jego wycieczek małych i dużych. Miło jeśli się przy okazji swoją pracę lubi ;)

Ostatnio będąc w pracy usłyszałam odkolegi, który zobaczył mnie po roku nieobecności, słowa: "nic się nie zmieniłaś". Nieprawda. Zmieniłam się na lepsze.

Trzymajcie kciuki za mój w miarę bezbolesny powrót do pracy! Wiem, że przez te 8h każdego dnia będę tęsknić za moim łobuziakiem ale nie można wiecznie siedzieć w domu.

sobota, 28 marca 2015

Dzieci - (nie) polecam

Jeśli lubisz podporządkować swój tryb dnia, swoje potrzeby co do tego co jesz, gdzie, o której i z kim sie spotykasz, dyktatowi małego człowieczka, który nierzadko nawet chodzić sam nie potrafi a co dopiero artykułować swoich rozkazów to polecam macierzyństwo.
Jeśli chcesz stać się perfekcyjną panią domu szczególnie nocą, dopiero gdy Ono zaśnie, na paluszkach wykonującą tylko ciche czynnosci jak wycieranie szafek, sprzątanie w łazience a odkurzasz dopiero gdy uda Ci sie potomka wcisnac komus na spacerek (bo przy nim odkurzacz co chwile gasnie - bo ten przycisk taki duzy taki fajny) - dziecko to super wybór.
Jeśli marzysz o uzdrowieniu swojej diety, o gotowaniu samych fit rzeczy, bez użycia soli i najlepiej z eko produktow, o odstawieniu niezdrowych przekąsek - polecam doradcę żywieniowego w postaci dziecka. 
Polecam też dziecko jeśli lubisz nieprzespane albo chociaż niedospane noce, jesli lubisz późno się kłaść (po tym jak posprzątasz) i wcześnie wstawać (pod dyktando wiadomo kogo, albo z własnej woli jeśli chcesz w ciszy wypić ciepłą kawę) - gorąco polecam.
A najbardziej polecam dziecko z uwagi na bezmiar miłości. Polecam tym, którzy chcą co rano słyszeć radosny śmiech wyspanego malca a wieczorem tulić mięciutkie ciałko. Polecam najbardziej na świecie, ponieważ przy tym ostatnim argumencie wszystkie wcześniejsze tracą moc. 

poniedziałek, 16 marca 2015

Szczęściarze vs pechowcy

Ostatnio u Igi w kurlandii przeczytałam o tym, że to od nas samych zależy czy jesteśmy szczęściarzami czy pechowcami. Niby oczywiste, a założę się że większość z Was pechem zazwyczaj obarcza jakieś siły wyższe. Uważam się za szczęściarę, bo jestem optymistką. Staram się wyolbrzymiać te dobre strony wszystkiego, co mnie spotyka. Nie oznacza to, że nie dostrzegam złych - widzę je, wyciągam wnioski ale staram się nie potęgować złych emocji, które zatruwają życie.

Na przykładach z mojego własnego podwórka pokażę, jak rozumiem szczęście i optymizm.

1. Od początku tego roku mieszkamy samodzielnie, w naszym domu. Pozazdrościć, prawda? A co jeśli Wam powiem, że dom jest nie do końca wykończony - na poddaszu nie mamy drzwi do pokoi, brakuje nam barierki i trepów na schodach a w większości pomieszczeń z sufitów zwisają gołe żarówki. Mi to nie przeszkadza, marzenie spełnione, cel zrealizowany. Żyrandole kiedyś przecież zawisną.

2. Kredyt spłacamy. Ale tylko przez 8 lat a nie przez 25.

3. Nie zarabiamy kokosów. Ale też nie spędzamy całych dni w pracy. Marzy mi się ambitna posada w zagranicznej firmie, ale... czy mojemu dziecku marzy się mama, którą widuje tylko w weekendy? Zdarza nam się w ciągu dnia w środku tygodnia (gdy tata ma przerwę w pracy, a dokładniej przejeżdża między jedną a drugą) wyjść razem na spacer. Nasze dziecko jest przeszczęśliwe mając nas oboje przy sobie.

4.  Nasze dziecko jest ideałem (podkreślam-to moja subiektywna opinia:). To nic że już pokazuje swój charakterek, to jaki jest uparty i zawzięty. Jest przy tym bardzo inteligentny i uroczy, a to przysłania wszystko inne.

Jeszcze jedna rada "na szczęście": niczego w życiu nie żałować. Nie zmienimy tego co było, nie warto się na tym skupiać. Lepiej patrzeć przed siebie i dalej postępować tak, żeby było dobrze.
Wybaczcie mi te rady, wiele lat mi zajęło pojęcie powyższych prawd więc chciałabym Wam zaoszczędzić czasu ;) a Wy co sądzicie o szczęściu? Da się nim kierować?