Normą jest śpiewanie dziecku o misiach i tym podobnych w trakcie posiłków (dla Wowo kilka minut "uwięzienia" w foteliku do karmienia do stanowczo za długo!), w trakcie przewijania (też za długo trwa zdaniem mojego dziecka) a nierzadko na spacerze (jeśli krajobraz nudny). Spędzając czas głównie w towarzystwie dziecka nie jesteśmy świadomi, jak bardzo weszło nam to w krew i jak takie zachowanie stało się dla nas naturalne. A z boku wygląda to komicznie! Kiedyś w sklepowej kolejce stałam za mężczyzną z dzieckiem (na oko w wieku mojego Wowo), które zaczęło marudzić. Tatuś zaczął wydawać różne śmieszne dźwięki, żeby zapobiec wybuchowi płaczu a ja oniemiała patrzyłam i myślałam "o kurde, muszę bardziej się kontrolować gdy jestem wśród ludzi z dzieckiem".
Jak czytacie powyżej, moje dziecko jest bardzo niecierpliwe. Ja też należę raczej do tych w gorącej wodzie kąpanych, więc tym ciężej było mi zaakceptować to, że opiekując się dzieckiem wiele rzeczy, trzeba odkładać na później - za godzinę, za trzy, na jutro. Na początku bardzo mnie to irytowało, a potem obróciłam to na swoją korzyść - brudne naczynia w zlewie przestały mnie razić, pranie czekające na rozwieszenie - niech czeka. Co więcej, jeśli nie mam ciśnienia żeby zrobić coś tu i teraz to więcej mi się udaje ogarnąć w międzyczasie (między budowanie wieży z klocków, karmieniem zupką albo turlaniem piłki po podłodze).
Jedno jest pewne - mimo że w domu nie zawsze jest błysk a ludzie na ulicy nie zawsze postrzegają mnie jako dorosłą poważną osobę to z tego błaznowania płynie jedno - moje dziecko jest szczęśliwe, bo czuje że jest najważniejsze.